Darem Szczecina do Hanstholm

Na przełomie września i października 2010, jacht Dar Szczecina z kapitanem Jerzym Szwochem i Maciejem Krzeptowskim jako kierownikiem ekspedycji, zawinął do Hanstholm, w pólnocnej Danii.
Jego załoga brała udział w odsłonięciu tablicy upamiętniającej katastrofę polskiego trawlera BRDA w tym porcie, 10 stycznia 1975 r.

Pełna relacja z tego rejsu i wydarzenia, wraz z materiałami prasowymi, także historycznymi znajduje się na stronie wirtualnej pamięci o tych co odeszli na wieczną wachtę. nordseememorial.tvts.pl 

Po kliknięciu na poniższe zdjęcie można przejść do galerii.

hanstholm

Tekst, który ukazał się w miesięczniku „Żagle”

Dar Szczecina” płynie do Hanstholm

To był rejs do historii, która wydarzyła się w sztormową noc 10 stycznia 1975 roku. Rybacki trawler „Brda” należący do gdyńskiego przedsiębiorstwa Dalmor wpływał do Hanstholm z chorym członkiem załogi. Silne zafalowanie i północny prąd spowodowały, iż statek w główkach portu uderzył sterem w podwodną przeszkodę i stracił zdolność manewrową. Rzucone w awanporcie kotwice nie wytrzymały naporu sztormu i „Brda” zdryfowała na gwiazdobloki wewnętrznego falochronu. Przez uszkodzone poszycie woda wdarła się do wnętrza jednostki, z przedziurawionych zbiorników wypłynął mazut, trawler położył się na burcie i zatonął. Mimo akcji ratowniczej prowadzonej z lądu i z powietrza utonęło dziesięciu rybaków, jedenasty zmarł w szpitalu. Wszystko odbyło się tuż przy falochronie, na oczach mieszkańców miasteczka. Ciała sześciu zmarłych rybaków spoczęły na gdyńskim cmentarzu Witomino, grobem pozostałych pięciu pozostały na zawsze wody Morza Północnego.

W książce „Pół wieku i trzy oceany” poświęconej polskiemu rybołówstwu dalekomorskiemu pisałem o tragedii „Brdy”, ale dopiero udział w rejsie do Islandii na jachcie „Stary” w roku 2009 pozwolił mi prawdziwie dotknąć tego miejsca, poczuć grozę postrzępionych krawędzi granitowych bloków falochronu i wchodzącego do awanportu rozkołysu. Załoga „Starego” pozostawiła w Hanstholm biało-czerwony wieniec kwiatów i zapaliła znicze. Po powrocie, gdy opowiadałem o rejsie, Wojtek Seńków, były rybak ze świnoujskiej Odry, rzucił myśl, by na falochronie portu umieścić tablicę pamiątkową.

Należę do pokolenia żeglarzy, dla których rybacy byli „starszymi braćmi”. W najdalszych zagranicznych portach mogliśmy zawsze liczyć na ich wsparcie i pomoc, na mapy od pierwszego oficera, paliwo od mechaników, żywność od kucharzy, farby, liny i szekle od bosmanów… Tak, tablica mogłaby być symbolicznym podziękowaniem za ich wielkie serce. Od początku wiedziałem że „nasza” musi być wyjątkowa! Już na samym wstępie zyskaliśmy przychylność prezydentów Gdyni, Szczecina i Świnoujścia, miast będących przez lata ośrodkami dalekomorskiego rybołówstwa.

W gromadzeniu funduszy wsparły nas firmy i przedsiębiorstwa rybackie, stowarzyszenia i osoby prywatne. Wszędzie wyczuwaliśmy sympatię i życzliwość dla naszego pomysłu. Dr Konstanty Chłapowski, ichtiolog, który życie spędził na „rybakach” krótko napisał: „Maćku, podaj konto”. Z chwilą gdy Morski Instytut Rybacki w Gdyni objął przedsięwzięcie swoim patronatem, przygotowania nabrały jeszcze żywszego tempa. W maju podpisany został czarter „Daru Szczecina”, pod koniec sierpnia była gotowa piękna, odlana w brązie tablica autorstwa Zdzisława Sobierajskiego.

Wreszcie 20 września jesteśmy gotowi i w samo południe odchodzimy z przystani Centrum Żeglarskiego w Dąbiu. Dowodzi kpt. Jerzy Szwoch. W dwunastoosobowej załodze są rotarianie, Bracia Wybrzeża, bliźniacy Michał i Rafał – wychowankowie Domu Dziecka w Mostach, Wojtek filmuje, Agnieszka w roli intendenta sztauje zaopatrzenie, oficerowie zapoznają załogę z obsługą jachtu i zasadami bezpieczeństwa. Na noc zatrzymujemy się w Świnoujściu. Wczesnym rankiem zjawia się Prezydent Miasta z życzeniami pomyślnego rejsu, wychodzimy! Wieje silny, zimny wiatr, refujemy grota, zmieniamy sztaksle, jak w każdym rejsie, po kilku godzinach pojawia się „prezes”. 22 września zachodzimy na noc do Kopenhagi i stajemy w marinie przy Syrence, którą niestety razem z kamieniem czasowo zabrano na jakąś bardzo ważną wystawę (sic!).

Następnego dnia zaczyna wiać z południa, stawiamy dwa foki na motyla i w pięknym słońcu płyniemy Kattegatem, później już na samej genui opływamy Skagen. 25 września rano stajemy w Hanstholm. Wita nas bosman Paul Nordtorp, który pamięta katastrofę „Brdy”, miał wtedy 15 lat. Po południu zjawia się dr Zbigniew Karnicki z Morskiego Instytutu Rybackiego, duch opiekuńczy naszej wyprawy, człowiek morza, który na „rybakach” i statkach naukowo-badawczych pływał po wszystkich oceanach. Siedzimy w mesie i omawiamy scenariusz jutrzejszej uroczystości.

W niedzielę na kei, przy burcie naszego jachtu, staje autokar, który przywozi z Trójmiasta rodziny tragicznie zmarłych rybaków. Są dyrektorzy Dalmoru. Jest załoga świdnickiego jachtu „Idol”. Pojawia się Tomasz Kamiński, który samotnie przyjechał rowerem ze Świnoujścia na tę uroczystość! Z Norwegii specjalnie przypływa promem Brat Wybrzeża Maciek Sokołowski z rodziną. Są mieszkający tu Polacy, rotarianie i przedstawiciele miejscowych władz . W samo południe stajemy wszyscy pod tablicą okrytą biało-czerwoną banderą, umocowaną do wewnętrznej ściany falochronu. Uroczystość prowadzi dr Z. Karnicki. Na morzu sztorm jak 35 lat temu, przez falochron przelatują bryzgi fal, wicher porywa słowa… Wspólnie z bratem zmarłego pierwszego oficera z „Brdy”, Andrzejem Krajniakiem i Kapitanem Portu odsłaniamy tablicę, niżej układamy wieńce od rodzin, Rotary Club Szczecin, Dalmoru i polskich żeglarzy. Wszyscy robią pamiątkowe zdjęcia, ekipa telewizji Teletop Sudety filmuje, niestety rozszalały żywioł nie pozwala nam dłużej pozostawać w tym miejscu. Zaproszeni na wspólny lunch chronimy się w restauracji na wzgórzu z widokiem na port. Rozmawiamy o tym, czego wspólnie dokonaliśmy, o rybakach i żeglarzach, o przyszłości i kształcie wirtualnej tablicy pamięci www.nordseememorial.tvts.pl.

Szybko zapada zmierzch i nie wiadomo kiedy zostajemy sami. Prognoza pogody na najbliższy okres nienajlepsza, postanawiamy przynajmniej dzień poczekać w porcie na poprawę warunków. 28 września bierzemy wodę, w kapitanacie portu zostawiamy proporczyk Szczecina, a mieszkająca tu od lat szczecinianka Kasia, prowadząca cukiernię, żegna nas wielką paczką swoich wypieków. Odkładamy się w stronę Kanału Kilońskiego. Na grocie trzy refy, na sztagu mały fok, silny posztormowy rozkołys utrudnia żeglugę. W nocy zimno, światła licznych statków, platformy wiertnicze, księżyc, gwiazdy i klucze dzikich gęsi zdążających, jak my, na południe.

Nagle alarm, niedaleko od nas jakiś jacht wzywa pomocy, słychać „mayday”, w chwilę potem zgłasza się niemiecka stacja ratownictwa, już wiemy że sytuacja zostaje opanowana. W ujście Elby wpływamy z pomyślnym prądem, z lewej burty trwa niekończący się festiwal, płynących do i z Hamburga, ogromnych kontenerowców. Myśleliśmy początkowo, by zajść na Helgoland, niestety zaczyna na to brakować czasu, tym bardziej, że prognozy na następne dni przewidują w dalszym ciągu silne wiatry z SE. Jak poradzimy sobie z nimi na Bałtyku? 30 września stajemy wieczorem w marinie za śluzą w Brunsbuttel.

Następnego dnia, po pięknej żegludze Kanałem cumujemy w Kilonii. 2 września opływamy wyspę Fehmarn, niestety nasz zbyt wysoki maszt (24 m) nie pozwala pójść na skróty pod mostem łączącym wyspę ze stały lądem. Na skróconych żaglach halsujemy między torem wodnym a brzegiem. Po raz kolejny słychać „mayday” nadane z małego jachtu i natychmiastowe zgłoszenie się szwedzkiej stacji ratownictwa. Ciężko się płynie, to już prawdziwie jesienny rejs. 3 września wieczorem jesteśmy przy Arkonie i tu po wyjściu zza cypla zaczyna się jeszcze trudniejsza żegluga.

Zwiększa się zafalowanie, idący w ostrym bajdewindzie jacht co chwilę ryje dziobem, zimno, silny wiatr, duży ruch promów, na kursie pojawia się holowana przez kilka holowników platforma wiertnicza, a później duża jednostka z asystą, wykonująca jakieś prace podwodne. Jacht spisuje się wspaniale, słowa uznania dla profesjonalizmu kapitana i dla odporności załogi. Pędzimy, by uciec przed zapowiadanym sztormem z SE. Wreszcie 4 września o godzinie 1700 wchodzimy do Świnoujścia. Tylko na chwilę zatrzymujemy się w Basenie Północnym, krótko przed północą jesteśmy w Szczecinie i tu ze względu na niski stan wody musimy przycumować along side do „Roztocza” u wejścia z Regalicy do Dąbskiej Strugi. Spotkanie bliźniaczych jednostek zbudowanych blisko pół wieku temu w Szczecińskiej Stoczni Jachtowej im. Leonida Teligi ma dla nas miarę symbolu. Zakończyliśmy piękny, trudny i potrzebny rejs.

Od uczestników opisanej uroczystości otrzymałem kilka listów, oto jeden z nich:

PANIE MACIEJU,WYDARZENIE, KTÓRE PRZEZ 35 LAT BYŁO POWTARZAJĄCYM SIĘ SNEM, SPEŁNIŁO SIĘ DZIĘKI LUDZIOM DOBROCI, BEZINTERESOWNOŚCI, DOBREGO SERCA. W DOBIE ” GONITWY ” SĄ  JESZCZE LUDZIE , DLA KTÓRYCH CZŁOWIEK- PAMIĘĆ O NIM JEST PONAD WSZYSTKO. Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM / A JEST ICH WIELU/ , ŻE MOGŁAM BYĆ W TYM TRAGICZNYM MIEJSCU GDZIE ZGINĄŁ MÓJ TATA WRAZ Z PRZYJACIÓŁMI. BO ZAŁOGA STATKU TO JAK RODZINA, NIE MAJĄ NIC TYLKO SIEBIE I PRACĘ. GDZIE W TYCH TRUDNYCH WARUNKACH JAKIM JEST  MORZE, MOGĄ LICZYC TYLKO NA SIEBIE. ICH BLISCY SĄ  DALEKO OD NICH – MYŚLAMI ZAWSZE PRZY NICH. SEN STAŁ SIĘ  JAWĄ – A CI, KTÓRZY NIGDY NIE WRÓCILI DO SWOJEGO PORTU DOCZEKALI SIĘ TABLICY NA SWOIM OGROMNYM GROBIE.

Z PEWNOŚCIĄ KTOŚ STANIE I W ZADUMIE ZAPALI IM SWIECZKĘ.

 DZIĘKUJĘ

Grażyna Janicka

córka Czesława Wiśniewskiego

Tekst: Maciej Krzeptowski

Dodaj komentarz